Na placu budowy na warszawskiej Woli po raz pierwszy pojawiłem się w piątek 30 listopada około dziewiątej, na godzinę przed początkiem relokacji. Był to jeden z niewielu tej jesieni prawdziwie mroźnych poranków. Czas przed operacją wykorzystałem na obejrzenie przesuwanego obiektu, szyn, po których za chwilę miał sunąć budynek, oraz napędzającego całą akcję zestawu siłowników. Wszystko to pokazał mi Michał Anisiewicz, jeden z dwóch geodetów obsługujących proces relokacji, mózg tego przedsięwzięcia w zakresie geodezji. Przygodę z Dawną Fabryką Norblina zaczynał jako pracownik warszawskiego przedsiębiorstwa Inwar, teraz rozkręca własną działalność – firmę Survima. Drugiego z geodetów – Damiana Krembuszewskiego – miałem okazję poznać już wcześniej, do niedawna był przedstawicielem handlowym jednego z krajowych dystrybutorów sprzętu i oprogramowania geodezyjnego. – Z Damianem przyjaźnimy się od dawna – mówi mi później Michał Anisiewicz. – Wcześniej sporo pracował m.in. przy układach torowych, więc byłem pewny jego umiejętności – dodaje.
Geodeci na terenie Dawnej Fabryki Norblina pojawili się kilka godzin przede mną, rozstawili dwa tachimetry, za pomocą których mieli rejestrować zmiany położenia budynku, aby ustabilizowały się w niskiej temperaturze, i zanim rozpoczęła się relokacja, przeprowadzili testy przyjętych rozwiązań pomiarowych. Rano oprócz mnie wokół przesuwanego obiektu kręciło się sporo gapiów. Byli to przede wszystkim przedstawiciele inwestora i głównego wykonawcy zwabieni niecodzienną operacją budowlaną – ostatni raz w Warszawie budynek relokowano przecież 17 lat temu. Później, kiedy widzowie się rozeszli – ja wpadałem na Wolę jeszcze dwa razy – łatwiej było zaobserwować fachowców bezpośrednio zaangażowanych w przesuwanie. W początkowej fazie operacji było ich 12 (oprócz geodetów), później – 6.
Sam proces relokacji nie wyglądał spektakularnie. Z odległości kilkunastu metrów nie sposób było dostrzec ruchu odbywającego się z prędkością kilku centymetrów na minutę. Było też cicho – budynek nie trzeszczał, tynk nie sypał się ze ścian. Zadania geodetów sprowadzały się do kilku czynności pomiarowych powtarzanych przez cały czas relokacji. Nie oznacza to jednak, że ich praca należała do łatwych. Przez ponad 20 godzin trwania operacji musieli...
Pełna treść artykułu w styczniowym wydaniu miesięcznika GEODETA